Archiwa blogu

Syn pszczelarza – Kelly Irvin. Recenzja

W książce „Syn pszczelarza” Kelly Irvin wieje nudą od początku do końca. To nie jest antidotum na „50 twarzy Greya”. To słaba kontra. Nie ma tu żadnej dynamiki, a romans trudno nazwać romansem. Ot, taka zabawa w podchody w wydaniu amiszów. Trochę za mało, by okrzyknąć tę opowieść mianem niepowtarzalnego love story.

Kelly Irvin zabiera nas do bardzo hermetycznego świata amiszów, w którym życie podporządkowane jest prostym czynnościom, małym potrzebom i ogromnej wierze w Boga. Ta ostatnia jest zresztą jedynym słusznym drogowskazem w życiu. Przekonujemy się o tym na każdym kroku razem z bohaterami książki.

Młodsze pokolenie może i chciałoby zasmakować w innym życiu, ale tradycji nie zrywa się pod wpływem ciekawości i impulsów, których tak naprawdę nie powinno się czuć. Wszystko więc tutaj jest bardzo zachowawcze, także w sferze emocjonalnej.

Trzeba jednak przyznać, że książka „Syn pszczelarza” to podgląd innego życia. Prostego i absolutnie oderwanego od współczesności, choć będącego jej częścią. Takiego z zasadami, które trzeba przestrzegać bez względu na wiek. Autorka wiarygodnie portretuje społeczność amiszów, pokazując ich jako ludzi prostolinijnych i pełnych pokory wobec tego, co zsyła im los. Potrzebują zaskakująco niewiele, by czuć się szczęśliwymi. A miłość? Może i rozpala powoli jedno czy drugie serce, ale jest to uczucie raz platoniczne, a raz tak nieśmiałe, że schowane w środku.

Być może wszystko to wynika z przekonań i sposobu życia amiszów. Dla mnie to jednak za mało, by chwycić za serce. Ba! By rozpali jakiekolwiek silniejsze emocje, niż poczucie dojmująco nudnej lektury. A szkoda.

Kelly Irvin, „Syn pszczelarza”, Prószyński i S-ka 2020